Epilog

Gdy ta książka została opublikowana po raz pierwszy w lutym 2012 roku, wywołała falę oburzenia wśród ultraortodoksyjnych Żydów. Chasydzi publikowali gniewne filipiki i oskarżali mnie o kłamstwo na stronach i forach internetowych stworzonych po to, by mnie zdyskredytować. Przywódcy religijni deklarowali, że przez publiczne pranie rodzinnych brudów przyniosłam wstyd całej światowej społeczności żydowskiej. Jeden z artykułów w chasydzkiej gazecie porównywał mnie do Josepha Goebbelsa i ostrzegał, że mogę być katalizatorem kolejnego Holokaustu. Nazywano mnie następną wielką antysemitką; wiele razy sugerowano, że umawiam się z Melem Gibsonem.

Niewielu z moich krytyków czytało książkę, ale jej zawartość nie miała dla nich aż takiego znaczenia, istotniejsze było, że jestem kobietą, która ośmieliła się otwarcie wypowiadać. Skąd tyle złości? Czy naprawdę wywołałam tyle strachu, publikując swoją historię? Rzeczywiście, należę do nielicznych pionierów, którzy unieśli zasłonę skrywającą bardzo zamkniętą żydowską sektę. Jej członkowie mają wiele powodów, by ukrywać prawdę o swoim stylu życia, a istnienie tej społeczności to niewygodny fakt, o którym wielu Żydów wolałoby zapomnieć. Przyznaję, nie mam zamiaru przepraszać za to, że wystąpiłam na forum. Gdy kontrowersje przycichną, po nich nieuchronnie przyjdzie dyskusja – a ja zawsze miałam nadzieję, że taki dialog mógłby wywołać reformy i zmiany w fundamentalistycznej kulturze żydowskiej. Głęboko mnie obchodzą prawa kobiet i dzieci. Jestem bardzo świadoma, jak prawa te mogą być łamane w społeczności, w której się wychowałam. Jestem przekonana, że zainicjowanie zmian w tych radykalnych grupach służy interesom społeczeństwa, które je wspiera.

Dlaczego zdecydowałam się przerwać milczenie? Ktoś musiał to zrobić i wypadło na mnie. Mimo że w pierwszym odruchu chciałam zachować przeszłość w tajemnicy, cieszę się, że opublikowałam swoją historię. Nie muszę się więcej zmagać ze wstydem i lękiem wynikającym z bycia ekschasydką. Opowiedzenie swojej historii dodało mi sił. To fantastyczne uczucie przyznać, jak było, i wiedzieć, że może będzie to inspiracja dla innych. Cudownie było patrzeć, jak po publikacji tej książki zaczęły się wypowiadać inne buntowniczki – jedne pisały wnikliwe artykuły o reformie edukacji, drugie zgadzały się na wywiady na temat złego traktowania, którego doświadczyły. Ich wysiłki mnie zachęciły, choć wiem, że to dopiero początek.

Kiedy wciąż byłam chasydką, nasłuchałam się historii o kobietach, które opuściły społeczności religijne i straciły prawa rodzicielskie w sądowych walkach o prawo do opieki nad dziećmi. Gdy zdecydowałam się odejść, wiedziałam, że nie pozwolę, by mnie to spotkało. Dziekan wydziału prawa na Uniwersytecie Columbia powiedział mi, że moje szanse są w najlepszym razie małe, a najprawdopodobniej żadne. Choć szefowa kobiecego klubu Izby Adwokackiej zgodziła się mnie reprezentować, nawet ona nie była pewna wygranej. A jednak połączenie starannego planowania, ryzykownej strategii prawnej oraz pełnego pasji wykorzystania medialnego rozgłosu zaowocowało dla mnie otrzymaniem tak świeckiego, jak i religijnego rozwodu oraz prawa do opieki nad synem. Tak się składa, że mój rozwód orzeczono w dzień przed świętem Paschy 2012 roku. Poszłam na seder, by świętować nie tylko wyzwolenie narodu żydowskiego z niewoli, ale i moje własne. W wieku lat dwudziestu pięciu, dwa lata po odejściu, dwa lata po tym, jak skończyłam spisywać swoje wspomnienia – wreszcie byłam wolna.

Jak zbudować nowe życie od zera? Nie miałam nic. Moja promotorka z Sarah Lawrence powiedziała mi, że rozwód to najkrótsza droga do ubóstwa. Zapytała mnie, czy jestem gotowa zrobić tak olbrzymi skok w przerażający i nieznany świat samotnego macierzyństwa, nie mając żadnego wsparcia. Słusznie zadała to pytanie: gdy odchodziłam, traciłam na zawsze swoją rodzinę i społeczność. Co prawda wcześniej zdarzały się przypadki opuszczenia chasydzkiej wspólnoty, odchodzili głównie mężczyźni, wysadzeni z siodła przez dzieci. Tych drażniła moja potrzeba znalezienia drogi dokądś raczej niż donikąd. Ich samych interesowało tylko przyjemne życie.

Nie miałam żadnego doświadczenia zawodowego, a przynajmniej nie takie, które by coś znaczyło. Nie miałam dyplomu. Musiałam znaleźć równowagę pomiędzy zdobywaniem edukacji, wychowywaniem syna i zarabianiem na wszystko a nauką, jak się poruszać w tym obcym świecie. Szukałam nowego miejsca, w które mogłabym się wpasować, ale nie byłam jeszcze gotowa zamienić opresyjną przeszłość na równie opresyjną przyszłość. Podróżowałam po Ameryce, starając się dowiedzieć więcej o kraju, w którym się urodziłam, i o krajobrazach, których nigdy nie widziałam. Szukałam społeczności, w której byłabym rozumiana i akceptowana. W końcu wróciłam do Nowego Jorku i odkryłam, że to miasto jest moim prawdziwym domem bardziej niż jakiekolwiek inne.

Cena za opuszczenie religii, wspólnoty i rodziny jest wysoka. Musiałam nauczyć się odnajdywać spokój nawet w obliczu nienawiści i obelg, którymi obrzucała mnie moja dawna społeczność. Oparcie znalazłam ostatecznie w tych samych zasobach, do których zwracałam się jako dziecko: czytałam książki. Opisywane w nich historie były jak powiewy wiatru pozwalające przeżeglować przez ten burzliwy czas. Znalazłam nowych przyjaciół i rodzinę, którzy zastąpili mi to, co utraciłam. Teraz czuję, że mnie kochają i troszczą się o mnie bardziej, niż kiedykolwiek myślałam, że można. Wciąż czuję się Żydówką, bo to moje dziedzictwo kulturowe – ale moja duchowość w żaden sposób nie czerpie z judaizmu. Staram się, by mój syn miał czyste konto, nie chcę, by moje doświadczenia zabarwiły jego osąd. Kiedy patrzę, jak odkrywa świat bez lęku i daleko od chaosu, zachwyca mnie, że Icyk ma dzieciństwo, o jakim ja zawsze marzyłam. Jeśli jako dorosły postanowi zostać rabinem lub badaczem Talmudu, będę pewna, że judaizm będzie jego osobistym wyborem, a to zmienia wszystko. Na razie oboje cieszymy się niezależnością i elastycznością.

Choć pierwsze lata wolności były trudne – ciągle mnie skręca na wspomnienie różnych niezręcznych momentów – przekonałam się, że mam zdolności niezbędne do poruszania się w świeckim społeczeństwie. Odnalazłam swoje miejsce w świecie, na przekór wszystkiemu. Panorama Manhattanu, na którą kiedyś patrzyłam tak tęsknie, stała się moim prawdziwym domem. Pytają mnie, czy znalazłam szczęście – ale to, co znalazłam, jest nawet lepsze: autentyczność. Jestem wreszcie wolna i mogę być sobą, a to fantastyczne uczucie.

Mam nadzieję, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, że jeśli ktokolwiek zmusza was do bycia kimś, kim nie jesteście, znajdziecie dość odwagi, by głośno zaprotestować.